Jakubowi udało się niedawno natrafić w Empiku na „Dzieci krwi i kości” Tomi Adeyemi. Od razu zakupiliśmy tę książkę ze względu na wyjątkowość opisanego w nim świata. Większość fantastyki, z którą się dotychczas spotkałam, opierała się na wzorach europejskich. Pojawiło się też kilka azjatyckich. Ale nigdy przedtem nie miałam do czynienia ze światem bazującym na Afryce (w tym przypadku jej zachodniej części mówiącej językiem Yoruba). Dzięki temu miałam poczucie, że czytam coś nowego i oryginalnego.
Nie twierdzę, że wykreowany świat nie miał wad, bo to
nieprawda. Autorka chyba zapatrzyła się na Legendę Aanga, bo zwierzęta, które
pojawiają się w książce to na ogół skrzyżowanie dwóch znanych nam gatunków.
Niestety dość losowe, przez co nie zawsze trafne. Co gorsza, trochę brakowało
opisów tych stworów, co utrudniało wyobrażanie ich sobie.
Akcja toczy się w państwie Orisza, w którym kilkanaście lat
wcześniej wymordowano magów. Przy życiu pozostały ich dzieci, w których nigdy
nie przebudziła się moc. Wytropienie ich było niezwykle proste, bo każdy
przyszły czarodziej rodzi się w tym świecie z białymi włosami. Nawet
współcześnie, gdy magii już nie ma, część społeczeństwa zachowała tę cechę. Z
powodu nienawiści, jaką wpojono ludowi Oriszy, los takich osób jest niezwykle
ciężki. Muszą płacić dodatkowe podatki, każdy może ich dowolnie źle traktować,
nie wolno im się związać z nie magiem, a także nierzadko trafiają do niewoli.
W tej sytuacji dwie dziewczyny, jedna magiczna plebejka i
jedna arystokratka bez potencjału do czarowania wyruszają, by przywrócić magię.
W pościg za nimi udaje się brat tej ostatniej i wydaje się, że młodzieniec jest
gotów na wszystko, by zachować znany sobie status quo. Dalej nic nie powiem o
rozwoju akcji, bo spoilery mogłyby zepsuć lekturę. W każdym razie sprawa szybko
się komplikuje, a nie wszystkie postaci okazują się być tym, kim wydają się na
początku.
Książkę czytało mi się bardzo dobrze. Akcja była wciągająca a
zwroty akcji czasem zupełnie niespodziewane i zaskakujące, nawet jeśli w
niektórych przypadkach po namyśle można było uznać, że „to musiało się tak
skończyć”. Przyznam, że jak dla mnie akcja nieco konstrukcją przypominała
serial: jednoodcinkowe „questy” i spinająca je dość luźno główna historia
przywracania światu magii. A wszystko to pocięte zgodnie z punktami widzenia
trzech postaci. Nie mówię, że to źle. Po prostu odnoszę wrażenie, że mniej lub
bardziej świadomie autorka myślała o serialu tworząc plan powieści. Być może z
resztą rzeczywiście książka zostanie sfilmowana, ponieważ prawa do ekranizacji
zostały kupione. Widziałam dwie wersje: Fox2000 i Disney, więc nie mam
pewności, jak się to skończy.
„Dzieci krwi i kości" zostały opisane jako powieść o dojrzewaniu
(comming of age) i zaklasyfikowane do kategorii YA. Przyznam, że mam z tym
trudność ze względu na tematy poruszane w książce. Tak, mamy tam stosunkowo
młodych ludzi, którzy muszą szybko dorosnąć i przyjąć na siebie
odpowiedzialność za losy swojej krainy. Jest też próba spełnienia ojcowskich
oczekiwań i radzenie sobie ze świadomością, że rodzice mogą być ułomni a nawet
po prostu źli. Ale nie to jest dla mnie najważniejsze.
Otóż dla mnie wyraźne były odniesienia do ludobójstw, do
których doszło w najnowszej historii Afryki, oraz polowań na czarownice. Ludzie
są w książce oceniani na podstawie swojego wyglądu. Zbyt ciemna karnacja i (a
właściwie przede wszystkim) białe włosy są podstawą do uprzedzeń i
dyskryminacji. Białowłosy jako mag zostaje automatycznie uznawany za wroga
ludzkości. W książce opisywane są tortury, zniewolenie i mordowanie takich osób.
Autorka nigdzie nie przyznała, że odnosi się do wydarzeń z kraju pochodzenia
swoich rodziców, ale mnie zmusza do myślenia o rzeczywistych zbrodniach
przeciwko ludzkości. W Nigerii zaledwie kilka lat temu doszło do masowego dosłownego
polowania na czarownice, skierowanego przeciwko dzieciom podejrzanym o
nadprzyrodzone zdolności. Uważam, że właśnie to zestawienie dodaje książce
głębi i znaczenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz