W zeszłym tygodniu pisałam o tym, że słucham książek, które
weszły do domeny publicznej. Postanowiłam między innymi wrócić do Sherlocka
Holmes’a, którego kiedyś lubiłam. Taka podróż sentymentalna.
Niestety okazała się nieprzyjemnym powrotem do przeszłości.
I to nawet nie dlatego, że rozwiązania zagadek były wysoce przewidywalne.
Odgadywanie, kto jest złoczyńcą mogło wynikać jeśli nie z tego, że coś
pamiętałam sprzed lat, to z faktu, że wielu późniejszych autorów kryminałów
garściami czerpało z prac Doyle’a. Co prawda nie wszystkie seriale bazujące na
przygodach Sherlock’a Holmesa obejrzałam, ale Sherlock’a z Cumberbatchem
niedawno widziałam.
Większym problemem było to, że niektóre zabiegi pojawiające
się w opowiadaniach nie działały. Przykład: co i rusz Sherlock wygłaszał takie
teksty jak „ostatnio napisałem rozprawę o rodzajach tytoniu” czy „moim hobby są
rodzaje tuszu”. Och, co za wspaniały zbieg okoliczności! A podobno Mary Sue
pojawiły się w drugiej połowie XX wieku… Ale z tym byłam się w stanie jakoś
pogodzić, zwłaszcza wobec wyraźnego bromance (albo jednostronnego zadurzenia)
pomiędzy dwiema głównymi postaciami.
Ale to nie to było dla mnie najgorsze. Nie byłam w stanie
znieść stosunku głównego bohatera do reszty świata i tego, że wyraźnie zgadzał
się on z poglądami autora. Uważam tak, ponieważ wątpliwe opinie, o których mowa
poniżej, okazywały się nieodmiennie słuszne i prowadziły do poprawnych
rozwiązań.
Sherlock Holmes jest seksistą i mizoginem. I to potwornym.
Na kobiety patrzy jeszcze bardziej z góry niż na mężczyzn. Ogólnie uważa je za
głupiutkie gąski, które niczego nie rozumieją. Jeszcze póki są to dobrze
urodzone damy, to je potraktuje w miarę elegancko. Gorzej, jeśli jeszcze są z
niższej niż on klasy. Bo uprzedzenia klasowe i stereotypy mają się w
opowiadaniach Doyle’a świetnie. Jako że książki słuchałam, to teraz nie mogę
znaleźć fragmentu, ale Sherlock wygłosił tekst, że próbował wydobyć informacje
od pokojówki, ale z taką głupią istotą to w sumie nie ma co rozmawiać. Innej
się oświadczył a potem znikł i tłumaczył Watsonowi, że no trudno, to nie jest
poważna ofiara na drodze do rozwiązania zagadki.
Stereotypy oparte na wyglądzie też niestety są silnie
obecne. Sherlock Holmes wielokrotnie formułuje opinie na temat czyjegoś
usposobienia na podstawie jego wyglądu. I oczywiście okazuje się, że ma rację.
Oczywiście wiem, że istnieje taka teoria, więc uznałam, że Arthur C. Doyle dowiedział
się o takiej nowince psychologicznej i postanowił czym prędzej ją wykorzystać,
żeby jego główny bohater wydawał się jeszcze lepszy. Sprawdziłam i okazało się,
że Sheldon opublikował swoją pracę na ten temat po śmierci autora.
Jaki morał płynie z tego rantu? Uważajcie na klasyków, bo
może się okazać, że bardzo się zestarzeli i współcześnie ciężko jest znieść
niektóre elementy fabuły czy cechy bohaterów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz