środa, 3 marca 2021

Plemiona Europy - recenzja nowego serialu

 

Ostatnio obejrzałam nową produkcję Netflix: Plemiona Europy. Jest to serial osadzony w niedalekiej przyszłości. 50 lat przed początkiem akcji doszło do jakiegoś tajemniczego kataklizmu, który pozbawił ludzkość elektroniki. W efekcie dotychczasowe społeczeństwa się rozpadły na rzecz wspólnot plemiennych, które walczą ze sobą. Tak przynajmniej twierdzą autorzy opisu, bo w praktyce odnoszę wrażenie, że część ludzi się odseparowała i o nic nie chce walczyć, tylko żyć w spokoju.

Sam pomysł wydał mi się intrygujący, więc z chęcią skorzystałam z podpowiedzi Netflix’a. Jak to ja, obejrzałam całość w kilka dni. Było ciekawie i intrygująco, ale nie tak, żebym poczuła potrzebę zrobienia sobie maratonu.

I na tym kończy się recenzja bez spojlerów…

W serialu śledzimy losy trojga rodzeństwa, które zostaje rozdzielone po ataku innego plemienia na ich społeczność. Jedno podąża w bliżej nieznanym kierunku, żeby oddać artefakt jego twórcom, a przy okazji zapytać, czemu mają elektroniczny sprzęt, który działa. Dwoje pozostałych dąży do połączenia rodziny, ale robią to oddzielnie, ponieważ trafili w ręce różnych stronnictw. Zgadnijcie, które z nich jest najmłodsze.

Przyznam, że to poszukiwanie Atlantydy z jej nowoczesną techniką najmniej mnie wciągnęło. Niby jestem ciekawa, czemu cywilizacja upadła i jak ta grupa ocalała, ale chłopaczek wpada na drobnego kombinatora, z którym się dogaduje, a potem jeżdżą i szukają sposobów na naprawienie artefaktu i dotarcie do Atlantów. Po drodze oczywiście czekają ich zasadzki i ludzie, którzy chcieliby sobie przywłaszczyć unikatowe znalezisko. Czasem z resztą za dobrą cenę. Pewnie kiedy już się spotkają z tą tajemniczą grupą, to będzie ciekawiej. Na razie trochę wieje nudą, ponieważ tę historię widziałam już wiele razy, powtarzaną w rozmaitych światach.

Pozostała dwójka jest lepsza. Ponieważ serial jest niemiecki, akcja dzieje się nie tylko w Europie, ale po prostu na terenie Niemiec. Jedno z rodzeństwa trafiło do Berlina, który opanowała rosyjska mafia, co mnie rozbawiło (nigdzie nie ma mowy o tym, że to Rosjanie – po prostu padają tam różne określenia, które są nieco zniekształconymi rosyjskimi słowami). Kruki są plemieniem opartym na brutalnych zasadach siły i lojalności. Jak sami o sobie mówią, nie boją się śmierci i nigdy nie kłamią. Ludzi z podbitych terenów biorą w niewolę, by wytwarzali dla nich żywność i usługiwali na różne sposoby. To tutaj widać większość przedstawionej w serialu przemocy, w tym seksualnej. Ale tym razem role się zamieniają i ofiarą kobiet padają mężczyźni. Jest to po pierwsze zaskakujące odwrócenie oczekiwań a na dodatek wywołuje u mnie pewne pozytywne emocje. Nie chodzi o to, że cieszy mnie męska niedola, tylko o to, że poruszono istotny temat. Kilka lat temu opublikowano artykuł na temat gwałtów popełnianych na mężczyznach i komentarze były pełne śmiechów i niesmacznych żartów, choć problem naprawdę istnieje. Tutaj możecie się o tym przekonać, że zdolność do odbycia stosunku wcale nie oznacza zgody na niego i że może zranić.

Drugie stronnictwo, które się pojawiło w serialu, to pozostałości Unii Europejskiej. Będę szczera: nadal nie wiem, czy to są ci dobrzy, czy też źli. Przedstawiono ich trochę jako żołnierzy broniących innych plemion. a trochę jako polityków z niekoniecznie jasnymi lub chlubnymi motywami. Na dodatek ciągle towarzyszyło mi poczucie, że jest w tym jakieś drugie dno i po prostu mają oni inną niż Kruki strategię przejęcia całego kontynentu. Ale może to tylko myślenie życzeniowe co do rozwoju akcji… albo przyzwyczajenia z innych filmów, książek i seriali.

Ogólnie losy tej dwójki, która trafiła do UE i do mafii mnie intrygowały. Chyba to drugie nawet bardziej, bo stawki wydawały się wyższe, ale nakłonienie polityków unijnych do odbicia swojej rodziny też było ciekawe. Trzeci wątek powinien zaś poprawić się w drugim sezonie, więc przede mną rok czekania na ciąg dalszy.

 

Side note: Widziałam gdzieś na fb narzekanie, że cywilizacja nie mogła się tak szybko rozpaść i w związku z tym świat stworzony przez autorów „Plemion Europy” nie ma sensu. Dyskutować na tym można na dwóch poziomach: praktycznym i historycznym.

Praktyczny: jeśli mamy ludzi znających oba światy, to łatwiej o odniesienia do znanej nam rzeczywistości. Można jeszcze jeździć samochodami, które nie zdążyły zardzewieć dokumentnie czy handlować działającymi jeszcze urządzeniami przypominającymi początki wieku XX. Możliwe też są postaci, które znają oba światy. Dzięki temu jest ktoś, kto może nam trochę opowiedzieć o zmianach i dzięki temu lepiej wprowadzić nas w realia, z którymi mamy do czynienia. A pewnie okaże się to niezbędne, gdy wreszcie w następnym sezonie ktoś wyjaśni, czemu cywilizacja się załamała.

Z punktu widzenia historii sprawa jest o wiele bardziej skomplikowana. Najłatwiej sytuację z serialu porównać do starożytnego Rzymu. To imperium w pewnym momencie upadło z powodu najazdu barbarzyńców, co doprowadziło do ogromnych zmian cywilizacyjnych. Tam rozpad cywilizacji i wspólnoty zajął dużo więcej czasu. Można wręcz powiedzieć, że niektóre bastiony Rzymu trwały jeszcze przynajmniej dwieście lat (a Bizancjum nawet dłużej). Z drugiej strony, w niektórych miejscach upadek nastąpił niemal natychmiast. Na tej podstawie można by przypuszczać, że i w naszym przypadku przekształcenie się w coś na kształt serialowych plemion zajęłoby wieki. Z drugiej strony, po pierwsze nie wiemy, co się wydarzyło i co doprowadziło do przemian. Po drugie, współczesna cywilizacja jest tak mocno oparta na technice, że trudno przewidzieć, co by się stało, gdybyśmy utracili elektronikę. Ja osobiście jestem zdania, że to by spowodowało szybsze i gwałtowniejsze przemiany, ponieważ ludzie by się organizowali w grupy, które mogłyby zdobyć niezbędne rzeczy choćby przemocą.